Jak się później okazało Medyna w Fezie jest jedną z najniebezpieczniejszych w całym Maroku, gdyż poza tym, że uliczki są mega wąskie, co z jednej strony jest dobre, bo nie ma żadnego ruchu samochodowego czy też motorowego, to z drugiej strony trzeba się momentami przeciskać przez tłumy tubylców, turystów i osłów, co momentami należy już do mniej przyjemnych czynności. Do tego w samej tylko Medynie, jeśli wierzyć prawdzie podawanej przez lokalną społeczność, jest raptem 10.000 tak, nie pomyliłem się 10 tys. ulic i uliczek, którymi mogą nawet być wąskie szczeliny!!! Masakra, gdyż poza głównymi traktami nigdzie nie ma tabliczek podających gdzie jesteś, to jeszcze tak jak w Marakeszu chętnych do pomocy jest napęczki, jednak za darmo umarło. Zatem tak chodząc i błądząc można się szybko zgubić w tym tłumie i labiryncie, a przy okazji, tak jak ja zostać obrzuconym kamieniami (na szczęście miałem czapkę, zimową kurtkę i twardy plecak), jak również obelgami typu "ty jesteś rasistą, wynocha z naszego miasta!!!" I nawet próby udowodnienia, że się nie zna obcego języka i odpowiadanie tylko po polsku skończyły się na niczym, gdyż oni też znają polski i polskie przekleństwa...
Po 2 godzinach błądzenia, obdarciu sobie pięty, przejściu przez niemiłosiernie śmierdzącą garbarnię, u kresu sił i pod zmierzch, postanowiłem wrócić do Nowego Miasta, gdzie mieścił się inny Aubergin. I tutaj się właśnie dowiedziałem o niebezpieczeństwach jakie na mnie czekają w Medynie, co nieopatrznie zdążyłem przeżyć już na własnej skórze.
I pomimo iż znalazłem się już w bezpiecznym miejscu, to tak jakbym wpadł z deszczu pod rynnę, gdyż o bardziej śmiesznych i absurdalnych zasadach pobytu w schronisku młodzieżowym nie słyszałem:
1. Schronisko musi być zawsze zamknięte, zatem nigdy nie zostawiaj drzwi frontowych otwartych.
2. Każdorzowo po opuszczeniu pokoju zdaj klucz w recepcji (bez względu na to czy jesteś na terenie ośrodka czy też nie).
3. Drzwi frontowe zamykane są o 21-szej i o tej godzinie nikt juz nie może opuścić hostelu, ani na jego teren wejść.
4. Ciepła woda dostępna jest tylko od 8 do 9 rano i od 20 do 21 wieczorem.
5. "Darmowe" śniadanie, co jest mocno podkreślane, serwowane jest od 8.30 do 9.30 - chociaż nie takie złe - 2 croissanty, kawa i sok pomarańczowy są gwarantowane, to zapomnij o dokładkach czy dolewkach czegokolwiek - każdy ma swoją porcję wyliczoną i poza nią na nic więcej nie można liczyć.
6. Ośrodek ma przerwy techniczne: od 10.00 do 12.00 i od 15.00 do 18.00 - nikt na terenie schroniska nie ma prawa przebywać.
7. Wymeldowanie następuje o godzinie 10.00, jeśli do tej godziny się tego nie zrobi należy ujścić opłatę za kolejny nocleg i co najważniejsze na terenie tego hostelu nie ma przechowalni bagażu... zatem punkt 10.00 czy "z" czy "bez" bagażu wynocha na dwór poza teren ośrodka - funny Fez!
Jednak nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. W moim nowym miejscu spoczynku poznałem dwie dwudziestokilkuletnie, żeby nie było, że kobietom wiek wypominam, "Niemki" Kasię i Claudię. O ile Claudia rzeczywiście była Niemką z dziada pradziada, to już Kasia była dopiero pierwszym pokoleniem wychowanym na terenie BRD.
Dziewczyny niezwykle sympatyczne, otwarte i miłe, a z Kaśką to się nagadać nie mogliśmy, gdyż temat rodził kolejny temat i tak bez końca... Jak się później okazało, czego jestem pełen podziwu, Claudia jest/była w 7 miesiącu ciąży, a mimo to wybrała się na pełną niebezpieczeństw wyprawę po Maroku i to nie po jakiś centralnych miastach, ale wioski, pustynia, góry!!! Szok i wyrazy uznania, tylko żal Kasi która musiała znosić codzienne humory przyszłej mamy, no ale to już ich wybór :-)
Oprócz Dziewczyn poznałem też 27-letniego Amerykanina Daniela, którego w dalszych częściach dla uproszczenia sprawy będę nazywał Dannym. Z początku z dystansem do siebie zaczęliśmy przełamywać bariery braku wspólnego zaufania, a po paru godzinach juz opowiadaliśmy sobie kawały. Po tym jak następnego dnia wyrzucili nas o 10-tej rano z hostelu i odprowadziliśmy Dziewczyny do taksówki, bo jechały dalej, wspólnie ruszyliśmy na podbój Fezu. Tyle tylko, że jak dotarliśmy do głównej bramy Medyny złapała nas burza wraz z ulewnym deszczem.
Postanowiliśmy przeczekać tą nawałnicę w pobliskiej kawiarni gdzie raczyliśmy się gorącą herbatą ze świeżymi liściami mięty... Niestety deszcz nie ustępował, a że już minęły godziny "policyjne nieczynności" naszego schroniska zdecydowaliśmy się na drogę powrotną. I tak przemoczeni do ostatniej nitki wróciliśmy do naszego "wspaniałego" hostelu, gdzie w naszym pokoju czekali już na nas, a raczej dopiero co zameldowali się Joshi z Japonii i Mr Bean z Rzeszowa. Joshi młody kelner i kucharz uczył się gotować i poznawał uroki i smaki lokalnej kuchni. Ba! nawet nas poczęstował swoimi wypiekami :-) a kolega z Polski, który nawet nie raczył się przedstawić, wiem jedynie że pracuje w domowym call center i mieszka w Cork, to generalnie człowiek nastawiony na "nie", na narzekanie i utyskiwanie na wszystko i wszystkich wokół siebie... bhuuu takich ludzi unikamy, jednak z Dannym odkryliśmy szybko w nim kilka śmiesznych zachowań, zatem ochrzciliśmy go ksywką Mr Bean :-) i tak upłynął mi dzień moich urodzin, a moja przygoda z Dannym dopiero się rozpoczęła...
Postanowiliśmy przeczekać tą nawałnicę w pobliskiej kawiarni gdzie raczyliśmy się gorącą herbatą ze świeżymi liściami mięty... Niestety deszcz nie ustępował, a że już minęły godziny "policyjne nieczynności" naszego schroniska zdecydowaliśmy się na drogę powrotną. I tak przemoczeni do ostatniej nitki wróciliśmy do naszego "wspaniałego" hostelu, gdzie w naszym pokoju czekali już na nas, a raczej dopiero co zameldowali się Joshi z Japonii i Mr Bean z Rzeszowa. Joshi młody kelner i kucharz uczył się gotować i poznawał uroki i smaki lokalnej kuchni. Ba! nawet nas poczęstował swoimi wypiekami :-) a kolega z Polski, który nawet nie raczył się przedstawić, wiem jedynie że pracuje w domowym call center i mieszka w Cork, to generalnie człowiek nastawiony na "nie", na narzekanie i utyskiwanie na wszystko i wszystkich wokół siebie... bhuuu takich ludzi unikamy, jednak z Dannym odkryliśmy szybko w nim kilka śmiesznych zachowań, zatem ochrzciliśmy go ksywką Mr Bean :-) i tak upłynął mi dzień moich urodzin, a moja przygoda z Dannym dopiero się rozpoczęła...