poniedziałek, 7 stycznia 2013

Podróż do Galway...

To chyba pierwszy poniedziałek odkąd pamiętam, kiedy rano chciało mi się wstać i ruszyć do boju. Pełen zapału i niespożytej energii ruszyłem w kierunku zachodniej części Irlandii do Galway. Po skromny śniadaniu składającym się z tosta z jajkiem na wpółtwardo, wpółmiękko oraz dopakowaniu ostatnich rzeczy, w mroku udałem się na stację LUAS-a (dubliński tramwaj podmiejski, posiadający aż 2 linie, które to ze sobą się nie łączą). Tak dotarłem do centrum miasta, które o tej porze dopiero się rozbudza. Chodniki mokre od deszczu, wszędzie unoszący się zapach świeżo parzonej kawy i tłumy ludzi. Jedno wielkie mrowisko ludzi pędzących we wszystkich kierunkach. Ludzi wymijających się i wpadających na siebie. Ludzi świeżych, pachnących perfufami, ludzi z zapuchniętymi oczami, którzy jeszcze nierozstali się z snem ubiegłej nocy lub nie zdążyli wytrzeźwieć po zakrapianym weekendzie. Ludzi pędzących do pracy, szkoły, do swoich obowiązków. Ludzi wszelkiej maści etnicznej i kulturowej, gdyż Dublin jakby nie patrzeć to taki mały tygielek świata.
Zaopatrzywszy się w kubek gorącej kawy oraz najnowszą gazetę codzienną ruszyłem na przystanek, skąd odjeżdżają busy we wszystkie strony Eire. Okazało się, że linia busu, z którego usług chciałem skorzystać, nie jest obsługiwana przez dworzec centralny. W lekkiej panice zacząłem poszukiwać właściwego przystanku, zatrzymując tych pędzących ludzi. Nikt nic nie wie, nie powie, aa na dworcu nie chcą udzielić informacji, bo to konkurencja. Jest godz. 9.08, a mój bus odjeżdża o 9.15 i co teraz... Na szczęście mam mini laptopa. W Irlandii dostęp do netu jest na każdym kroku. Odpalam laptopa na dworcu już 10 po dziewiątej, czas ucieka, loguję się i szukam na stronie i mapie, udało się... autobus odchodzi po przeciwnej stronie rzeki Liffly, patrzę na zegar jest 9.12 - zdążę czy nie zdążę oto jest pytanie?? Niewiele myśląc biegiem na przełaj gonie się z uciekającym czasem. Nie patrząc na znaki i światła (uwielbiam cię Irlandio za to, że można tutaj biegać na czerwonym świetle i nikt za to nie może wlepić ci mandatu) dobiegam do miejsca odjazdu. Zdążyłem. Kupiłem bilet i ruszyłem ku zachodnim wybrzeżom Zielonej Wyspy zobaczyć klify i wyspy Aran...
A... i na pokładzie autobusu też jest Internet, dlatego mogłem właśnie opublikować ten post.
Pozdrawiam z drogi do Galway.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz